piątek, 14 października 2016

Rozdział 6 cz. 1

Dalej nie jestem w stanie pisać, więc podzieliłam rozdział na dwie części.

    Lily nie rozmawiała z Jamesem od czasu ostatniej kłótni. Było jej wstyd, że tak wybuchła. Ostatnio często przebywał w bibliotece, więc została zmuszona uciec z tego miejsca. Całe dnie spędzała w Pokoju Życzeń, ćwicząc grę w piłkę nożną ze sztucznymi przeciwnikami i ucząc się na lekcje. Zdecydowanie poprawiła ostatnio swoje oceny, ale nie była szczęśliwa.
    Nie lubiła ranić innych. Nie lubiła wypowiadać nieprzemyślanych słów. Nie mogła patrzeć jak inni przez nią cierpią. James mimo wszystko nigdy nie krzywdził jej bezpośrednio, no poza wieszaniem Severusa za kostki, ale gdyby nie to, nie wiedziałaby, jaki z niego drań. Na samo wspomnienie jego słów zbierało jej się na płacz. „Nie potrzebuję twojej pomocy, szlamo”.
    Wcześniej wyszukiwała go jeszcze w tłumie, teraz robiła wszystko, aby nie widzieć jak, najczęściej przez Syriusza, jest wieszany za nogi.
    Do pokoju wleciała jej sowa. Miała w łapce list od mojej mamy. Natychmiast go otworzyłam. Dopiero po półtora miesiąca od kłótni napisała o niej mamie. Czemu zwlekała? Nie wiedziała. Nie chciała wiedzieć.
    Delikatnie rozerwała kopertę i wyjęła równie złożoną kartkę.

Droga Lily,
każdy popełnia błędy, ważne, aby te błędy naprawić. Pójdź do niego i go przeproś. Nawet jeśli Ci nie wybaczy, to poczujesz się lepiej, i on też się poczuje.
U nas wszystko dobrze. Petunia znalazła sobie chłopaka, jakiegoś Vernona. Nie jest ani zbyt przystojny, ani ciekawy, ale przynajmniej umie się zachować i Tunia jest z nim szczęśliwa.
Co Amy i Cassy? Ich mama czuje się lepiej? Pozdrów je ode mnie. Szkoda mi tych biednych dziewczynek. Świat zdecydowanie zbyt szybko zmusił je, aby dorosły.
Kanada bardzo tęskni za Tobą. Przestała nawet szczekać na panią Burner, co tamta bardzo chwali, ale za to nocami strasznie wyje. Nie chce jeść ani biegać, na spacery chodzi bez entuzjazmu. Dobrze, że niedługo znowu przyjeżdżasz.
Tęsknimy za Tobą, kochanie, i pozdrawiamy serdecznie.

    Lily westchnęła, ale zdecydowała umówi się na spotkanie z Jamesem. Napisała do niego króciutką karteczkę, prosząc w niej o spotkanie.

    Kolejnego dnia zjawiła się przed czasem i długo chodziła w kółko, zastanawiając się czy chłopak przyjdzie. Spóźnił się piętnaście minut, ale dotarł na miejsce spotkania.
    – Lily…?
    – Chciałabym cię przeprosić – wymamrotała. – Byłam zdenerwowana i nie chciałam cię urazić – mówiła szybko. – Choć większość z tych słów była prawdą, to wcale nie chciałam tego powiedzieć – rzekła, zapominając zupełnie wyuczonej na pamięć formułki. – Wybaczysz mi?
    James podszedł do niej i rzekł:
    – Oczywiście, jak mógłbym ci nie wybaczyć? Kocham cię, Lily.
    – Znowu zaczynasz?
    – Lily, mi naprawdę na tobie zależy. Zmieniłem się. Kiedy ostatnio widziałaś mnie znęcającego się nad Ślizgonami? Kiedy ostatnio wyciąłem komuś numer? Kiedy ostatnio zapomniałem choć jednej pracy domowej czy nie nauczyłem się na lekcję?
    Nie przypominała sobie żadnej z tych sytuacji w ciągu tego miesiąca.

    Lily spędzała z Jamesem ostatnio odrobinę więcej czasu. Wznowili naukę jazdy na deskorolce, a także piłki nożnej. Zaczęli grać w obrębie zamku, w jednej z ogromnych  pustych sali odnalezionych przez chłopaka.
    Do nauki przyłączyli się także pozostali Huncwoci, choć z niechęcią i bliźniaczki.
    – Dobra, wytłumaczyłyśmy wam już najważniejsze zasady, teraz podzielimy się na drużyny. Aby było sprawiedliwie, ja obejmę stanowisko sędzi. Z góry wiemy, kto jest mniej-więcej na jakim poziomie. Peter i Remus jako pierwsi będą wybierać. Peter, kogo wybierasz? Syriusza czy Jamesa?
    Oczy wszystkich skierowały się na niskiego chłopca. Zastanowił się, kto obecnie może mu najbardziej uprzykrzyć życie, jeśli wybierze drugiego.
    – Wybieram Syriusza, nie obrażaj się James – poprosił.
    – James idzie do Remusa. Dalej Remus wybiera jedną z sióstr.
    – Amandę – odparł bez zastanowienia, a policzki mu lekko poróżowiały.
    – Cassandra idzie do Petera. Teraz z każdej drużyny wybierzcie bramkarza.
    – Ja gram na tej pozycji w quidditcha – zgłosił się Syriusz.
    – To idź – odparła Cassy.
    – James, idź u nas – rzekła Amy.
    – Ale ja się na tym nie znam!
    – Nie poślemy przecież Remusa, a z moją siostrą na boisku żaden z was nie ma szans.
    Mecz trwał długo. Cassandra była bardziej agresywna i miała zdecydowanie lepszego bramkarza, ale Peter tylko przeszkadzał na boisku. Nigdy nie wiedział, co zrobić, gdy podała do niego piłkę. Remus na szczęście szybciej myślał.
    W końcu rozgrywka zakończyła się remisem. Najbardziej zmęczone były dziewczyny.
    – Macie słabą formę, mi się nawet nie chce pić – pochwalił się Syriusz.
    – Bo tylko stałeś na bramce.
    – Ale i tak byłem lepszy od Jamesa.
    – To prawda – rzekła Amy. – Gdyby nie on, wygralibyśmy z łatwością.
    – Każdy, kto do pustej bramki strzela ma sporą szansę trafić.

*    *    *

    Syriusz ostatnio strasznie się nudził. James stał się strasznie nudny, Remus przesiadywał coraz częściej w bibliotece, nawet Peter gdzieś się wymykał i nie chciał nic powiedzieć. Łapa nie naciskał.
    Najbardziej bolał go jednak brak zainteresowania Jamesa coraz to nowszymi pomysłami na kawały. Ignorował je lub określał jako „głupie i niepoważne”. Powoli ich przyjaźń kruszała.
    Zdecydował, że musi coś z tym zrobić i już nawet wiedział co.

Miniaturka I „Planeta słoniolotów”

Miniaturka jest zupełnie niezwiązana z tematem, ale napisałam ją do szkoły i czuję potrzebę opublikowania. Tematyka science fiction.

Planeta słoniolotów


– Uwaga, trzymaj się mocno – krzyknęła Aira.
    Pojazd gwałtownie zahamował, jednak i tak zatrzęsło nim podczas uderzenia w ziemię. Gdy kurz opadł, a wycieraczka oczyściła szyby, ukazał im się się gaj, który w niczym nie przypominał tych na Plutonie. Zresztą cała okolica go nie przypominała.
    Niebo było tam, o dziwo, całkiem złote, jednak ziemia w niczym nie przypominała żadnej z planet będących blisko słońca. Podłoże miało jaskraworóżowy kolor, który jednak nie raził w oczy.
    Gaj przed nimi w całości składał się z kaktusów. Pod każdym z nich stało coś w rodzaju olbrzymiej łupiny orzecha, a z igiełek kapał jakiś płyn. Żadne stworzenie nie kręciło
Podeszli do bocznej szyby. Rozciągał się tam las. Ale korony drzew bardziej przypomniały kwiaty niż konary. Pnie miały kolor zielony i błyszczały się w blasku słońca.
Spojrzała na brata. Wyglądał na równie oniemiałego, co ona. Przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem postawiwszy duże rude uszy na sztorc. Ręką drapał się po porośniętej niebieskimi włosami głowie. Ogon, zwykle machający pospiesznie i uniesiony do góry, opadł na podłogę.
    Spojrzałam jeszcze na przednią szybę i usiadłam ze zdziwienia. Siedziało na niej coś przypominającego człowieka, jednak całkowicie porośniętego złotym futrem. Najdziwniejsza była jednak głowa. Wyglądała jak wielka cytryna z potwornymi zębami i wielkimi jak śliwki oczami.
    Zaraz za nim przybiegła masa innych biegnąc zapewne z części lasku, której nie zdążyli jeszcze obejrzeć lub od tyłu, gdzie oblegała ich cała masa tych „cytryn”. Jednej udało się znaleźć zbiornik wody, którego zwór musiał zostać uszkodzony podczas upadku. Cytryna więc tylko delikatnym uderzeniem zniszczyła zawór wody.
    Dość tego – pomyślała Aira i złapała za broń dźwiękową. Rzuciła bratu parę zatyczek do uszu i sama sobie włożyła.
    Weszła do miniaturowej windy i dotknęła skanera kciukiem, mówiąc:
    – W górę!
    Szybciej niż chciała wjechała na dach, jednak tam sparaliżował ją strach. Cytryny prawie mogły ją dosięgnąć a ich miny nie wyglądały pokojowo. Potem jednak spojrzała na laser i nabrała odwagi. Każdy kto słyszy szybko się stąd wyniesie!
    Wcisnęła dolny przycisk i wycelowała w niebo. Mały głośniczek wrzasnął przeszywająco a niedomknięte zatyczki sprawiły, że usłyszała ten dźwięk i mimowolnie przypomniała sobie o wszystkich katastrofach na obcych planetach.
    To tylko działanie lasera, to tylko działanie lasera… – powtarzała w myślach i starała się uspokoić. Na szczęście wszystkie cytryny uciekły, ale zarazem inne stworzenia, w tym te w gniazdach poderwały się w górę. Nie zdążyła im się przyjrzeć. Nadal zamykała oczy.
    Po chwili otworzyła je i drżącą ręką przyłożyła kciuk do skanera, wykrzykując komendę. Gdy była na dole podeszła do głównego komputera, który zajmował połowę tylnej ściany pojazdu.
    – Mendo! Gdzieś ty nas wywiozła?! – wrzasnęła Aira.
    Komputer nie odpowiedział. Złapała telefon i wyraźnie powiedziała:
    – Menda.
    Na ekranie pojawiła się głowa misia, jak zawsze dopasowana do obramowania.
    – Słucham? – ziewnęła.
    – Gdzie jesteśmy? Dlaczego nie na Plutonie?! Chyba nie chcesz abyśmy poszukali innej sztucznej inteligencji, bo ty się nadajesz tylko na złomowisko!!! – krzyczała.
    – Uspokój się – powiedział Zor. – Przecież się stara!
    – Mogłaby się starać bardziej – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
    – Dzwoń do mamy – rzekł Zor.
    – Się robi! – pisnęła entuzjastycznie Menda.
    – Migiem!!! Po co oddawaliśmy cię do tego cyborga, Mika? Trzeba było się wywalić!
    – Uspokój się! – Rzucił w nią deskolotką.
    – Idę na rekonesans, bo z nią to się nigdy nie doczekamy.
    Złapała deskolotkę i przyczepiła broń do pasa, wcześniej dokładnie wciskając zatyczki.
Za pomocą kciuka i komendy otworzyła okno. Upewniła się, że ma dopięte nogi i wyleciała. Gdy była wysoko coś ją złapało. Próbowała wyjąć broń, ale była zbyt silnie dociśnięta. Krzyknęła, jednak była już daleko od  swojego pojazdu. Próbowała się wyrwać, ale nic z tego.


niedziela, 9 października 2016

5. „Ech, przebiegnę się po Zakazanym Lesie”

Remus i Amanda jak zwykle razem przeglądali książki.
– Szukasz czegoś konkretnego? – zapytał, marsząc brwi.
– Potrzebuję wiedzieć jak najwięcej o jednorożcach, szczególnie, gdzie je można spotkać. To zawsze były moje ulubione zwierzęta – wyjaśniła pospiesznie.
– Hagrid mówił, że całe stado żyje w Zakazanym Lesie.
– Naprawdę? Dzięki, Remi.
– A po co ci to?
– Chciałabym zobaczyć swoje ulubione stworzenie.
– Jeśli pójdziesz do Hagrida on na pewno ci pomoże.
– Wolałabym poszukać sama! – stwierdziła i przytuliła chłopaka, po czym wybiegła z biblioteki, zostawiając napisane wypracowanie z eliksirów.
Remus zwinął je i wziął ze sobą. Nie chciał, aby cała jej praca się zmarnowała w rękach jakiegoś Ślizgona.

*    *    *

Cassandra i Syriusz spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Chłopak i tak lubił ją najbardziej z dziewczyn z jego roku, a teraz przestała rzucać w niego zaklęciami przy każdym spotkaniu. Lubił z nią rozmawiać na temat animagii. Cieszył się widząc podziw w jej oczach.
Pominął to, że pozostali chłopacy również mieli dar zmiany w zwierzęta. Nie ufał jej na tyle, mimo że bardzo ją polubił.
– Brakuje mi jeszcze kilku składników do pewnego eliksiru, ale może być  ciężko – powiedziała.
– Może ci pomóc? – zapytał z uśmiechem.
– Zrobiłbyś to?
– Jasne, czego potrzebujesz?
– Krwi jednorożca.
– Czego? – powtórzył osłupiały.
– Nie zamierzam zabijać jednorożca, to sprowadza przekleństwo. Chcę uzyskać pozwolenie na odrobinę. W Zakazanym Lesie żyje pewne stado. Jeśli od każdego osobnika dostanę po małej buteleczce to wystarczy. Zamierzałam pójść tam z Amandą, ale gdyby jednorożce się nie zgodziły i uznały to za obrazę, mogłyby nas zaatakować, rozumiesz?
– Jasne.
   
*    *    *

Syriusz czekał już o trzeciej w nocy na dziewczyny, jednak te spóźniły się kwadrans.
– Lily nie chciała zasnąć – wyjaśniły.
– Dobra, to idziemy?
– Jasne – rzekła Cassandra.
– Wypij pełen korek. – Amanda podała Blackowi eliksir.
Gdy ten wypił, kolejno obie siostry zrobiły to samo.
– Co on daje?
– Szybkość, będziemy biegli w stronę środka lasu, znasz drogę?
– Oczywiście.
Przemienił się w psa.
– O-on j-jest animagiem?! – wyjąkała Amy.
– Nie powiedziałaś jej? – zdziwił się Syiusz.
– Nie, to twoja decyzja – stwierdziła i wbiegła do Zakazanego Lasu.
Po dłuższym czasie skręciła w lewo, aby okrążyć siedlisko driady.
– Dlaczego tędy? – zapytał Syriusz?
– Nieważne! – odparły.
Biegli długo aż w końcu dotarli do niewielkiego jeziorka. Amanda otworzyła, trzymany przez cały czas dzbanek. W środku znajdował się piękny kwiat. Zapach natychmiast dotarł do ich nozdrzy. Czekali chwilę, aż wreszcie zobaczyli galopujące stado.
Tuzin pięknych, białych, dorosłych jednorożców o srebrnych kopytach i pięć złotych źrebaków. Dziewczyny skłoniły się przed nimi, a Syriusz po chwili nadal w psiej postaci postąpił tak samo.
– Witajcie, nazywam się Cassandra Miller, a to moja siostra Amanda i przyjaciel Syriusz. Chcielibyśmy ofiarować wam dawniej skradziony przez driady kwiat w zamian za jedynie odrobinę krwi. Po małej fiolce od każdego dorosłego osobnika, pół od źrebaka.
Jednorożce patrzyły cały czas na kwiat.
~ Zgadzamy się ~ odparły w ich myślach.
Po kolei każdy klękną przy nich i nadstawił nogę, po czym pozwolił im pobrać odrobinę krwi, po czym dał im zaleczyć nogę. Dziewczyny postawiły kwiat przed nimi i podziękowały, po czym wraz z Syriuszem pobiegły w stronę zamku.
– Łatwo poszło – rzekły.
Zapomniały jednak o siedlisku driady i po chwili jedna strzała trafiła ziemię tuż przed nimi. Uciekali z najwyższym pędem, a dzięki eliksirowi praktycznie się nie męczyli. W końcu upadli na ziemię na granicy lasu i odetchnęli z ulgą.
– Dobra, a teraz do wieży.

*    *    *

Peter ostatnio strasznie się nudziło. Rogacz spoważniał i starał się nie robić ludziom kawałów, nie wieszał już nawet Snape’a za kostkę. Zachowywał się jak najlepiej mógł, uczył się, odrabiał lekcje, chodził z Lunatykiem do biblioteki – wszystko przez tą głupią kujonkę.
Łapa znikał zawsze rano i stawał się zamyślony, dużo mówił o tej całej Cassandrze, innej kujonce. Lunio natomiast przesiadywał w bibliotece więcej niż zwykle i uczył się z Amandą, jeszcze inną kujonką.
„Ech” – pomyślał – „Przebiegnę się po Zakazanym Lesie”.
I tak też zrobił.
Zapuścił się w postaci szczura dalej niż kiedykolwiek. W końcu znalazł się na jakiejś polance i tam przybrał ludzką postać.
– Kim jesteś? – zapytała dziewczyna, wyczołgując się z pod małego krzaczka leszczyny o lekko naciętym pniu.
Była piękna.
– Peter Pettigrew. Jesteś z Hogwartu?
– Nie – odparła jakby z drwiną. – Nazywam się Regge i jestem driadą.
– Driadą? – spytał ze zdziwieniem.
– Duchem lasu – wyjaśniła.
– Duchem?
– Bardziej nimfą.
– Co ci się stało w nogę? – Dopiero teraz dostrzegł ranę.
– Nieważne.
– Nie jest ci zimno? Mamy styczeń a ty letnią sukienkę.
– Nie – odparła zdziwiona.

sobota, 8 października 2016

4. Wyznanie nienawiści

James jak co weekend o szóstej rano poszedł poćwiczyć z Lily na deskorolce. Szło mu coraz lepiej, choć tylko Amanda mu to przyznawała. Tym razem bliźniaczek nie było. Na skrawku drogi, na którym ćwiczył z Lily śnieg został stopiony zaklęciem.
– Dobra, teraz poćwiczymy sobie obracanie deski, gdy na niej jesteśmy, w miejscu, Potter – jej głos nie był ani odrobinę cieplejszy niż zwykle.
Przychodziła tylko dlatego, że chciała popisać się swoimi umiejętnościami. James natomiast coraz bardziej ją lubił Przestała być dla niego perfekcyjną panią prefekt, wspaniałą uczennicą i grzeczną osobą. Mimo że nadal miała w sobie wszystkie te trzy cechy, to Rogacz zaczął w niej dostrzegać więcej cech normalnego człowieka. Uprawiała sport, okazało się nawet, że lubiła piwo kremowe, choć rzadko je piła, martwiła się o swoją rodzinę z powodu wojny…
A przy tym każdemu skokowi na desce przyglądała się oceniająco tymi pięknymi zielonymi oczami, włosy i piegi stały się bardziej urocze niż durne. Kurtka ładnie podkreślała jej zgrabną talię i starała się nauczyć go naprawdę dobrze jeździć, choć nie wiedział, że po prostu miała dość tych lekcji, ale nie chciała go urazić.
– Lily, poszłabyś ze mną jutro do Hogsmade? – spytał niepewnie.
– Myślałam, że dałeś już sobie spokój – westchnęła. – Nie, nie pójdę.
– Dlaczego?
– Bo nie – odparła.
– To nie jest odpowiedź.
– I co z tego?
– Chciałbym poznać odpowiedź.
– Przykro mi, ale twoje marzenia się nie spełnią – rzuciła.
– Odpowiedz. – Zagrodził jej drogę wyjścia z boiska.
Miała już dość tej rozmowy. Była wściekła, zmarznięta i znudzona.
– Twoje towarzystwo nie sprawia mi przyjemności, nabijasz się ze mnie od pierwszej klasy, przez pięć lat terroryzowałeś mojego najlepszego przyjaciela. Co z tego, że już nim nie jest?! Jesteś niepoważny, nieodpowiedzialny, nudny, ciągle popisujesz się tym twoim zniczem… Wymieniać dalej?!
I odeszła rozzłoszczona przywołując po chwili deskę i sprawiając, że James z niej spadł. Chłopak wstał i opierając się o ścianę, ukrył twarz w dłoniach. Stał tak przez przynajmniej godzinę, dopóki Syriusz nie poszedł go szukać.


*    *    *

Cassandra kochała obserwować świat z góry, więc nikogo nie zdziwiło, że praktycznie codziennie o piątej rano przychodziła na wieżę astronomiczną. Widok z niej był wspaniały, a przy tym rzadko ktoś tam przychodził, głównie ze względu na zakaz przebywania tam bez opieki nauczycieli i włóczenia się nocami.
Usiadła na ławce i oddychała rześkim powietrzem. Nagle tuż przy niej przymknął cień.
– Co taka osoba jak ty robi w czasie ciszy nocnej na zakazanej wieży? – odezwał się ktoś za nią.
– Black? – zdziwiła się.
Usiadł obok niej.
– Nie, Święty Mikołaj wraz z zaprzęgiem. Co robisz?
– Zawsze tu przychodzę, gdy nikogo nie ma.
– Nie słyszałaś, że to nieładnie wymykać się w nocy?
– Nawzajem.
Usłyszeli miałknięcie. To kotka pana Filcha, panna Vaness znalazła ich tutaj. Syriusz zaklął. Cassy przeszukiwała chwilę torbę i w końcu znalazła eliksir. Wlała sobie odrobinę do koreczka i wypiła. Drugi koreczek podstawiła pod nos Syriuszowi, sama blednąc i powoli rozpływając się.
– Eliksir niewidzialności – wyjaśniła mu.
Spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą była ze zdziwieniem i podziwem. Wypił wszystko duszkiem, jednak nic się nie stało.
– To niemożliwe – szepnęła Cassy. – Ten eliksir nie działa tylko… na animagów.
Widząc minę Blacka spytała:
– Ty…?
Kiwnął głową. Usłyszeli kroki.
– O ile jesteś czymś mniejszym od człowieka przemień się i schowaj.
Black wykonał polecenie. Zaczął się kurczyć, porastać futrem i upadł na kolana. Po chwili wyrósł mu pysk i ogon. Zamerdał nim lekko i podbiegł w stronę ławek. Ledwo upchnął się pod jedną z nich, gdy Filch się pojawił w drzwiach.
– Tu nic nie ma, panienko Vaness – powiedział, gdy dokładnie zlustrował pomieszczenie. Na szczęście nie zaglądał pod ławki, były zbyt małe, aby pomieścić człowieka.
I woźny odszedł w stronę swojego gabinetu.
– Możesz już wyjść – powiedziała Cassandra po chwili. – Wyjaśnisz mi może, jak taki debili jak ty stał się animagiem.
– Trzy lata ćwiczeń – wyjaśnił ogólnikowo, przybierając ludzką postać. Uśmiechnął się do niej jeszcze szerzej niż zwykle.
– Wątpię, abyś został zarejestrowany, mogę cię więc w każdej chwili pozwać.
– Ale tego nie zrobisz – odparł z przekonaniem.
– Masz rację.
Szli chwilę w milczeniu, a Cassy stopniowo przybierała widzialną postać. Nagle syknęła.
– Stało ci się coś?
– Kostka – wymamrotała.
Usiadła na schodach i ponownie przeszukała torbę. Znalazła eliksir na ból i wylała odrobinę na kostkę lewej nogi. Potem znalazła różdżkę i wyszeptała zaklęcie skanujące.
– Skręcona – rzekła, wyjmując eliksir z torby. Wypiła pół buteleczki. – Za kilka godzin się zrośnie, ale do tego czasu musisz pomóc mi iść.
Szli wolno, w ciszy, słysząc swoje oddechy i skrzeki ptaków na dworze. Gdy wreszcie doszli Cassandra rzekła:
– Dzięki Black.

*    *    *

– Boję się – wyjąkała Amanda.
– Ja też, ale czego nie zrobisz dla mamy?
– Dobra, chodźmy.
Wypiły po dwa korki eliksiru niewidzialności i jeden szybkości. Śmigały, jakby leciały na miotle, ale było zdecydowanie łatwiej skręcać. Biegły przed siebie długo aż wreszcie znalazły polankę opisaną w księgach.
Przyjrzały się drzewom, jednak te niczym nie wyróżniały się od wszystkich innych. Cassy wyjęła różdżkę i zaczęła rąbać drzewa po kolei.
– Kto ośmiela się niszczyć mój las? – wykrzyknęła jakaś dziewczyna.
Wyglądała, jakby była w ich wieku. Urodą zdecydowanie grzeszyła. Idealne rysy, zgrabny nos, szerokie wargi, piękny kształt twarzy, elfie rysy, wspaniała figura i bujne rude włosy – miała to wszystko. Ubrana w zieloną sukienkę ze zwiewnego materiału i z napiętym łukiem, przypominała posągi greckiej bogini Artemidy.
Eliksir niewidzialności powoli przestawał działać i dziewczyny były teraz mglistymi zarysami. Na szczęści ten szybkości miał wydłużone działanie. Różdżkami obezwładniły driadę jeszcze zanim ta zdążyła spuścić cięciwę. Podbiegły do niej z dwiema pustymi fiolkami (aby mieć zapas). Unieruchomioną Peryficusem Totalusem dziewczynę Cassy nacięła delikatnie na nodze.
W czasie gdy krew lała się do fiolek, Amanda zaczęła szukać kwiatu niewinności. Delikatnie wyrwała go wraz z korzeniami i włożyła do magicznie stworzonej doniczki. Dosypała ziemi i podlała go odrobiną Felixa Felciusa, eliksiru płynnego szczęścia, który kupiły za sto galeonów.
Gdy buteleczki się napełniły, dziewczyny pobiegły przed siebie nadal z olbrzymią prędkością. Nie obracały się za siebie i odetchnęły z ulgą dopiero na granicy Zakazanego Lasu.